WIERSZE, KTÓRE LECZĄ
Wydawnictwo Biała Wieża, Białowieża 2017
projekt okładki i skład Andrzej Zawadzki, słowo wstępne Mira Łuksza
Mój ulubiony tomik. Pisany przez lata a także utoczony z natychmiastowego natchnienia.

Bywasz jaszczurką jesteś ćmą
jesteś dżdżownicą lecz i ptakiem też
lwem i szakalem wilkiem
który sam się karmi
każdego błogosławi cień
ochłodę niesie
mimo upalnych pragnień
jest w nas borsucze tłuste szczęście
i dłonie w cętki
i paski na twarzy
bywasz jaszczurką jesteś ćmą
wszystko czym jesteś płonie w dzień
z bocianim kręgiem słońca
lecz
nie podnoś w górę oczu zwierza
światło oślepi cię
wzleć!
Żaby w stawie płonące zielenią zmienną
znów wypływa muzyka wiosny
tym razem to nie koncert pleśni
to w szmerach wieczoru żar ognisk gasnących
i żaby w stawie płonące zielenią zmienną
jak liść odpadły z kurtki maskującej
niejednolity
lepkim mrokiem przetarty
cedzony przez sito leszczynowych prętów
niczym kaczeńce poprzez wartki odpływ
spod śniegu na mokradłach
który jest już błotem
dają się ukraść z tła i odzielenić
muzyka wypływa wymuskana bulgotem
wraz z odchodzącym coraz dłuższym dniem
zmywana deszczem jak blada akwarela
z ciemnego obrazu
jeszcze bledszych źrenic
ówdzie błyśnie seledyn jeszcze spadnie łza
a potem mroczny bezszmer choć przecież bez barw
i znów wypłyną dźwięki z namokniętych żab
wszystko się rodzi
wszystko truchleje
życie trwa
* * *
chabry maki kąkole - najpiękniejsze kwiaty
jak pianka z kufla piwa sączą się wśród złoceń
i czasem obok drogi klejnot zamigocze
są trwałe bo zrodzone z potrzeby istnienia
i zachwycają niby gest niespodziewany
jak w letnim deszczu dotyk ukochanej
jak usta oczy i ten cień co oczom
daje wilgotną tajemnicę mroczną
jak upragniony początek strumienia
jak fiolet karmin błękit na czystej palecie
które na niebo rzucił artysta natchniony
proste wesołe skrzące zawirują w słońcu
by pośród pól migotać nie na nieboskłonie
Do syna
który teraz jesteś krzykliwą iskierką
bądź jak seledynowa płaszczyzna spokoju
na którą włoży artysta niebieski
plamy swych rąk wrażliwe jak żółcień i fiolet
niech cię kolor utuli wzorzystą kołderką
utkaną z nici dzikiego powoju
a słowa łzom podobne i jak one czyste
popłyną w górę gdzie wysokie drzewo
świeci jak biały kamień nad urwiskiem
które na prawo nie jest ani lewo
bądź jak w katedrze niewidoczne freski
aby nie zwracać modlących uwagi
na pędzla mistrza pociągnięcia bliskie
odkryciu że ten król jest nagi
i trzeba okryć go figowym listkiem
Dogmatycy i sensaci
nie szuka sensacji
sensat
to ona znajduje go
i nie pomogą kropelki
ni homeopatia
zalewa go żółć dogmatów
o biedni dogmatycy
nieszczęśni sensaci
kłaniam się wam dziś
tym kulawym wierszem
to właśnie współczucie
każe mi pisać
bo wiem czym dla was
dzień bez uniesienia
ciężaru objawionej wam
wypielęgnowanej
porcji
pochylam czoła przed wami
nieszczęśni akrobaci
więźniowie spisywanej ontologii słowa
szlifierze szkiełek w kadzidlanych lampkach
mistycy nazwisk
dobrze widzianych
przez trujące okulary
mógłbym długo wysławiać
o cyzelatorzy
o śledziennicy i majsterkowicze
lecz bez zgrabnej anegdoty czym jest wiersz?
bez treningu u mistrzów cóż wart tren?
bez odniesień oda?
chciałbym, o tak!
być jak wy lecz cóż
pogardy zbyt mało by wstąpić
wysoko i trwać i tego
trzymać się
Gdy spływa słona woda z popękanych niebios
świat nie kończy się tam gdzie horyzontu
ruchomy cień gdzie czarne niebo gdzie wzór
gdzie rytm i algorytm
gdzie nazwy brak lub umiejętności
ubrania śmierci w suknię definicji
jest w nas ten świat
o ile chwycić potrafimy
cześć sensu w puste zaciśnięte dłonie
użyć w ułomnym wymiarze i wierzyć
mocno wierzyć, że jest dopełnienie
że powstaje treść
że ją tworzymy razem
przecież powstaliśmy
i raz za razem powstajemy
by schodzić z ciemnych wzgórz przez las
nie oglądając się
nie oglądając siebie
bo wiemy wiemy
jakie na nas znaki zapisał trwale
pisarz doskonały
a woda słona z popękanych niebios
tylko utrwala niebieski atrament
(24.07.2013)
Gry
pod niebem które zmienia barwy
domy a w domach lalki Barbie
i komputery z Internetem
świat w kulki gniotą jak gazetę
(a czym gazeta z komputera
wie chyba każdy prócz zecera)
nadeszły czasy że Chińczyka
znowu się uczysz (takiej gry)
na skraju planszy stoisz ty
każdy twój ruch z kostki wynika
Idąc obok kamienia
spójrz
pioruny ogniem omiatają wzgórza
a miasto puste jest tak przeraźliwie
że samo wyje wśród szelestu nocy
że samo śpiewa pijackie piosenki
spójrz
gdzie można wyrwać coś na potem
schodzą się ludzie i patrzą ci w oczy
a poza nimi kamień i dzieje się obok
życie pomimo - nieważne
spójrz
bo zanim ktoś napluje ci w twarz
możesz jeszcze zrozumieć
że kamień i wiatr są trwalsze
od najtrwalszych zasad i przekonań
słuchaj
to wiatr ci śpiewa a kamień jest obok
kiedy przechodzisz nie patrząc na boki
bo samotności zwykle się unika
a jednak ona nigdy nie jest pusta
sama wybiera kto ją ma zapełnić
i ruszyć poprzez słone pola
z nią
ścieżką przy kamieniu
sama napełnia
twardością złudzenia
i wtedy jest najłagodniejszym
towarzyszem drogi
(24.07.2013)
Idąc starym szlakiem
bywając w miejscach gdzie czas przyśpieszał
zwalniam by spojrzeć w górę
choć raz
spod parasola nad stolikiem
z nieba się leje - spękane segmenty
nie utrzymują ciężaru nadziei
że co odeszło może się zatrzymać
by znów urodzić z roztopienia źrenic
deszcz letni
w którym skąpani jak we łzach
znów rozkwitniemy i niech tak się stanie
bo stać się musi ból
i przemijanie?
(24.07.2013)
Jak w starym filmie
kiedy przyjdą do ciebie
może podczas snu
ból kontur mrok
nie zdziw się
może zaraz szeleszcząc opadnie kurtyna
zapalą się światła a dziewczyny
z pretensjonalnymi - jak w starym filmie - kokardami
będą - jak w starym filmie - pytać
- czekoladki? - lemoniada?
może jeszcze olśni cię słońce
ogłuszy szum fal rozbijanych o skały
rozczuli smak i zapach miodu
tamten chłopak wciąż rzuca do góry kamieniem
przebija czułą rogówkę nieba
i topi się w deszczu
dziś w teleturnieju
może podczas snu
pytają o
a) ból b) kontur c) mrok
nie wiesz co wybrać
nierzeczywiste słowa?
- nie - mówisz - nie mogę udzielić
odpowiedzi na to pytanie
zresztą zaraz opadnie kurtyna
publiczność będzie klaskać na stojąco
a za ciebie wezmą się - jak w starym filmie -
wzięci specjaliści od chorób nerwowych
nie zdziw się
odkąd internet opasał świat
lista przebojów na każdej ulicy
nic nie boli
Jaskiniowcy
dominują jaskiniowcy przemieszani ze sprayem
czyści bo dbają
o higienę ciała
w zdrowym ciele zdrowe cielę - żartują
są nowocześni i sprawni
wysportowani
wytresowani procedurą
wiedzą że - jak każdy
mają swoich nowych bogów
Postęp Tolerancję
wciąż rośnie panteon
żebyś se nie myślał
jaskiniowiec jest cool i trendy
nie przywiązuje się do tradycji
chyba że znów modny jest stary model
przepaski biodrowej
ale jaskiniowiec nie głupi
wie kogo zdzielić a kogo wysłuchać
i przetrwa bo wie - nieważny rozum
ważny instynkt
i samopoczucie
jaskiniowiec nie jest frajerem
o nie
i dlatego nie wyginie
Jestem
niepoważny
jak ty który myślisz
że lepszy przykład istnieje
zagubiony jak ty
gdy zapytasz sam siebie
i odpowiesz
bo odpowiedź nie istnieje
chyba
samotny jak ty
który pośród ludzi
czekasz aż minie sen
aż się przebudzisz
Miasteczka mają w dupie Bursę
w pewien sobotni wieczór w podlaskim miasteczku
dużo wódki i piwa aż mi pojaśniało
postanowienie szybkie więc zrobiłem
spojrzałem wokół i zacząłem pytać
najpierw Karola z nosem odpowiednim
potem Marlenę z pociemniałym okiem
co sądzą o poezji Bursy pytałem
- mam w dupie Bursę Andrzeja
powiedzieli zgodnie
i dziadek Maniek też powiedział tak
ankiety w kilku jeszcze miasteczkach zrobiłem
dużo by pisać lecz starczy pomnożyć
choć muszę przyznać że czasem nieśmiało
ktoś powiedział
imię przed nazwiskiem
Mrok wg św. Jonasza
aby przekroczyć barierę mroku
czasem myśl starczy czasem spokój
trzeba zachować i do przodu
krok rozpędzony dać z korowodu
cieni co nie są niczym innym
niż na jałowym biegu silnik
bo każdy może ten krok zrobić
choć zwykle powie że nie musi
lecz ten co ciemność nosi w sobie
wcześniej czy później się udusi
lecz jeśli kroku nie postawisz
sycąca pasza ciało zbawi
i będziesz – kiedy runą mury
karmionym według receptury
bez wątpliwości i mozołów
szlachetnym daniem z pańskich stołów
(można przypuścić że złem mniejszym
konsola jest Sony Playstation)
lecz można wypluć ciemny dym
i często wiersz pomaga w tym
można opuścić bliską ciemność
i spojrzeć obok - na codzienność
a z czasem wyżej unieść wzrok
ponad horyzont ponad mrok
* * *
Myśli to nie są paciorki różańca –
Obłoku w dłoni nie schowasz, a nawet
Gdybyś chciał wpisać każdy krok do tańca
W tę jak różaniec przesuwaną trawę
Musisz zapomnieć... A potem od nowa
Wsuwać na nitkę koral po koralu,
Wybrać melodię i zepsute słowa,
Tańczyć nim parkiet zostanie po balu.
I znów zapomnieć, i uwierzyć jeszcze,
Że wieczór cichy, że ktoś jest przy tobie,
Że znowu wrócą niegdysiejsze deszcze,
A nowe ciało nowy stworzy ogień.
* * *
nie śmiejmy się z prostoty
ona w swej dobroci
mija zakręty w które rozpędzeni
wpadamy ufni w doświadczenie nocy
zrodzonej z wiedzy o wiedzy a przecież
lepiej czasami brzytwą ciąć
niż wwiercać się w twardą materię
urojeń zwykle zdobnych nazbyt
wznosimy często bastiony przekonań
gdy ścieżka obok jest nieuczęszczana
i z głów do słów przepływa zakręcony beton
ze słów do głów kładzie się zaprawa
warto nad rzekę wtedy pójść
gdzie płynie woda z góry w dół
łatwo to pojąć i łatwo
zrozumieć też że ciemno jest
gdy zgaśnie światło
Nie zmieniam hasła
trzeba mieć hasło
by żyć
hasło to klucz to moc
hasło otwiera bramy i skrytki
zbierane latami pomarszczone twarze
spinki do włosów
zasuszone liście
hasło wprowadza w życie
ujawnia tajemnice
gdy znasz hasło wiesz
masz pewność i dlatego
dobrze je zmieniać czasem
lecz ja nie zmieniam hasła
utrwaliło się wśród nabrzmiałych chmur
wypuszcza krople
daje możliwości
nie zmieniam hasła bo lubię je
dałem mu siebie i od lat
czekam na odzew
Noc wbijania gwoździ
pierwszy jest gwóźdź na zachętę
rozszerza naczynia sprawdza twardość myśli
uderza przed snem budząc niepokój
i lekkie swędzenie kończyn
drugi na rogrzewkę jak strzał w stopę
każe biegać w kółko i powtarzać
rozstąp się ściano twarda
rozsuń atomy
zmień elektrony na fotony
trzeci idzie prosto w mózg
fotony gnają szalone
a światłość leczy
każdy materii
splot
gwoździe poezji wbijają
mocą
Pieśń stolarza
gdyby tak słowa w zimnym domu
chciały mieć moc zlepiania godzin
to w jednej chwili „ty i ja”
mogło by trwać przez całe ery
a tak nie mówiąc nic nikomu
trwają oddzielnie od narodzin
i tylko zimny ekran drga –
Animal Planet Discovery
lecz czasem spod stopni ołtarza
dobiega cichy śpiew stolarza
który potrafi z nerwów drzew
wytoczyć łoże, stół i krew
aby napełnić każdy słój
zapachem barwą kształtem aż
poruszy się materii zwój
i drewno przyjmie Boga twarz
Postęp
Na początku nie było forsy
tylko duch unosił się
nad wodami
lecz potem stał się
świat i ludzie
zaczęli liczyć
i uznali że to jest dobre
lecz niektórzy
uznali że jeszcze lepsze
jest posiąść
bliźniego swego
* * *
Poszli pisarze za Komendantem,
Poszedł Żeromski, poszedł Strug,
I nawet stary Sieroszewski
Na koński grzbiet wsiadał, jak mógł.
Poszli poeci i śpiewali
O rozmarynie, o białych różach,
A z karabinów ich leciały
Róże, co kwitły na mundurach
Moskali. Tak, strzelali chłopcy
I szablą bili w twardy czerep
Kozaka, jegra i mołojca.
Chociaż wiedzieli, że orderem
Nikt nie zapełni w przyszłej Polsce
pustki zrodzonej z cichej śmierci.
Lecz poszli w bój za Komendantem,
Poszli pisarze i poeci.
I przeszli prosto do legendy...
A dziś widzimy po fajrancie,
Jak z legend bekę toczą mendy,
Lecz znów pójdziemy Komendancie!
Poza tym
wiersz
to zwierz
gdy cię rozszarpie
już wiesz
Przed spiżową bramą
wieczorem
szron osiada na szklankach czerwonych
splątani węzłem wszechświatowej sieci
nie rozróżniamy czy kwiecień
czy wtorek
poeci
od analiz przesileń rządowych
okrągłe zdania zdobią monitory
nim wszystko skryje wygaszacz ekranu
odkryją prawdę sto razy tę samą
nowe przesłanie na nowe stulecie
a rano
świt wycieka jak sok dzikiej róży
znów dyskusje tkane snu flanelą
zastygają przed spiżową bramą
której telefonu zew nie zburzy
Ryszard Kaczorowski
nie ma już ulicy Argentyńskiej
przez którą płynął łobuziak zimą
żeglował latem
nie ma dębów w parku spod których
wziął ziemię harcerz
na długą wyprawę
najpierw obóz w śnieżnej scenerii
później codzienne capstrzyki
w Persji na Ziemi Świętej w Afryce
i tam gdzie maki
do dziś dorodne
wiózł ziemię ze sobą
harcerz
patrzył na woreczek
wspominał smak buzy kuchenów
tych białych o których
nie bardzo miał z kim rozmawiać
był wierny szedł
i myślał - jak wrócę
zaproszę do Ritza dziewczynę
na bal wyzwolenia
a potem coraz smutniejsze bale
wieczorki coraz starszych panów
w gościnnym obmierzłym zjednoczonym
królestwie
gdy wrócił związany
łańcuchem orła
nie było już Ritza
nie było dziewczyn z tamtych lat
buzy kuchenów płomyków
na siedmiu ramionach
poleciał ostatni raz pożegnać
świat puszczony z dymem
i zalany wapnem
została ziemia
tamta ziemia
został orzeł
biały jak sen bez słów
wrósł szponami
w dębowe gniazdo
(11.04.2010)
Smak landrynek zapach winylu
miłość ma często malinowe wargi
smak landrynek naleśników
zapach miodu jabłek winylu
słucha Abby i tej czwórki
pajaców z Liverpool
gra jej chłopak o perłowych włosach
wpatrzona w gorący błękit
nad ukwieconym zboczem
w czerwone plamy wołów
w fiolet równych bruzd
w pstrągi nad potokiem
i obsypane kwieciem gałęzie
zna słowa lecz nimi
maluje obrazy ciemnym ogniem
ogrzewa ścierniska
czasem przechadza się w pobliżu
szeleści stronami świata
ociera się o kocie pręgi
pamięta miejsca - stroszą się
strzechy niżej strumyk
obrzyna brzeg i szemrze
a pod jabłonką ciągle tkwi
cień dołka na ziemniaki
zawsze sierpień we włosach
ona wciąż świeża jakby pół życia
trwała w tym dołku
z sierpem i kosą
a drugie pół w pokorze
wietrze barwach i nadziejach
we wnętrzach skał i skrzydłach
Szarża lekkokonnych
U Tennysona są bohaterami
ci, co po zgubę własną szarżowali.
A u nas zwykło się uważać,
że somosierski szał rozum obraża.
Kogo czci świat? Tych przecież zwycięskich?
Czy tych, co dzielność dodali do klęski?
Ci bezrozumnie podchodząc pod ogień
śmierć swą znaleźli i pośmierną sławę.
A ci, co armii otworzyli drogę
sławą sięgają ledwie za Warszawę.
Bohaterami wszyscy lekkokonni.
Kto o nich słyszał nigdy nie zapomni
Lecz ci cesarscy prawdziwie są wielcy.
Nawet niepamięć ich już nie pomniejszy.
Ślimak i ja
dobrze mieć rogi miękkie
pod ręką
i skorupę krętą
on się ślimaczy
ja płaczę
a przecież może być inaczej
kiedyś on popełznie rączo śliską ścieżką
ku chmurom w pobliże nieba
ja z nim
też miękki - tak trzeba
bo odślimaczyć Ślimaka
ciężko
a samemu się ślimaczyć
niemęsko
Tkać słowo
nadziei na przetrwanie
trzymam się oburącz
jak kroju fraka –
oplatam ramionami każdy tekst
tak niedzisiejszy się zdaje
a bywa
całkiem jak sweter
wełniany
miękki
ja miękki w miękkiej zbroi
wydeptuję ścieżki
przez zaklęte komnaty
gęste od podejrzeń
z ukrytych kamer
i ukrytych celów
odnowić słowo – nauczyć je trwać
bo trzeba żeby żuraw żar ptak
i feniks
wzdręga i wieloryb
nie wyliczanką były ale wierszem
w języku z wełny światła
i czerwonej gliny
* * *
Tutaj wieczorem do snu się kładziemy,
A mroczne światło kontury utlenia,
I zasypiamy zmęczeni i niemi,
Bo dar ciemności wyzwania dnia zmienia
W kochaną ciszę. Bez miejsca i kończyn
W niej chcę odpocząć odważny tchórzliwie,
Jak bóg powszedni, co mnie z sobą złączył
Sycącym kłamstwem, które brzmi prawdziwie.
Bywam tu cieniem, co pozostał z drzewa,
Któremu wszystkie gałęzie urwano –
Łatwo świat zburzyć (jabłko zerwie Ewa)
I prosić niebo, by film powtarzano.
* * *
trawić poezję...
lecz nikt jej nie zje
a zresztą
podzielę się z resztą
nadzieją
na pamięć
i amnezję
a gdyby nawet
ktoś poezję jadł?
lepiej to niż
trawić trawę
i brudzić świat
* * *
Ty co przydrożne wygładzasz kamienie
i dbasz by drogi mijały rozstaje
co twardy dąb wywodzisz z soków ciemnej ziemi
i krążysz znakiem jastrzębia w błękicie
pozwól zachować treść tańca strumienia
i radość z wiersza w środku antologii
pozwól się cieszyć zetlałym wspomnieniem
kiedyś pod szafą zgubionej zabawki
którą był zresztą samochód z plastiku
prosty radziecki lecz jeździł po niebie
dziecka które obejmując auto
macało szczebel z drabiny do Ciebie
Uczeń i mistrz
Pytał mistrza uczeń zdolny,
by zapełnić czymś czas wolny.
Po chuj w kawę wlewać mleko,
gdy do sklepu jest daleko?
I w ogóle kawa z mlekiem?
Lepiej w pizdu iść nad rzekę.
Albo li do Oczytalni,
liznąć trochę i wyrzygać
takich wierszy sporą przygarść...
I z papierem iść do pralni,
bo się jeszcze może przydać,
kiedy na nim nic nie widać.
Plamy z kawy, zwłaszcza z mlekiem,
to list gończy za człowiekiem.
- Wsadź se w dupę puszkę coli.
- Trochę zimna, no i boli...
Więc nie pytał więcej uczeń,
bo zrozumiał, że pouczeń
nie jest gotów słuchać, lecz
łyknąć coś, to dobra rzecz,
by się wierszem zmierzyć z radą,
co podoba się sąsiadom...
I na główkę skoczyć z łodzi,
choćby był pod stępką brodzik...
Ulica Wiatrakowa
Pan Janek poeta wymarzył tu sobie
białostocki Montmartre
bo kolorowa to była ulica
kocimi łbami płynąca pod górę
z porastającą ruiną kaflarni Bychowskich
na szczycie kiedyś Walendziuk miał wiatrak
który z wiatru wyrabiał mąki pełne wory
na wozy potem nieśpiesznie wrzucane
a w końcu szkołę tutaj zbudowano
do której każdy miał pod górkę
za okupacji było tam gestapo
i jakby słońca wzgórze miało mniej
dziś znowu szkoła szkoli niezaśpiesznie
bo w murach czuje ciężar przemielonych lat
ulicę sady zdobiły i drewniane domy
po których dzisiaj zapadnięty dach
jeden tylko ocalał jeszcze w carskich barwach
jasnego łajna barwy trzyma się na wzgórzu
aż kiedyś szereg bloków rozlał się za zachód
i zaraz na kaflarni wielka bryła wzrosła
na ponad dziesięć pięter i pogardę piękna
choć gdyby zrobić tam pracownie
dla chcących w niebo wlecieć stworzycieli
(największą z nich dla Pana Janka
on teraz twardo siedzi w Wielkim Jabłku
jak robak miąższ niezdrowy sączy oraz łyka)
to może wtedy megablok upiorny
wgórza nie stłumił by lecz żar
z niego by wycisnął się co strzępy słońca
przez wieki pchały w błoto i kamienie
w drewno skorupy dawnych wozów osie
w rdzę włazów nawet w mityczne tunele
w parskanie koni - mogłoby tak być
teraz z północy toruje się droga
przez torowisko żeby w miasta serce
wrazić się nowym klinem - od południa zaś
bloki są mniejsze oplecione w parking
był czas gdy chciałem mieszkać w jednym z nich
dopóki napis z nienacka nie powstał
że "Wiatrak cweli hipisów" i cóż
się dziwić ża ja długowłosy
pomyślałem z sympatią o rycerzu tym
z długim włosem i nosem oraz długą kopią
którą godzi w wiatraki by ocalić coś
co przemija lecz chyba zbyt szybko
bo przyzwyczaja przecież pokolenia całe
dziś miasto dorodnieje ale trochę żal
bo każde nowa wartość coś z duszy wyrywa
ja wiele nie widziałem ale słyszę wciąż
jak dzieci się wspinają do szkoły z zachodu
tą ubłoconą drogą której nie ma już
wcześniej kakao duszkiem a w dłoń pajdę chleba
zwykle zmoczoną wodą posypaną cukrem
pośpiesznie łapiąc bo już pierwszy dzwonek
rozrywa żywą ciszę pełną krów i kur
czasem powietrzna zła kałamarnica
skazi fioletem niebo strzyknie ciemnym tuszem
więc trzeba przypiąć skrzydła żeby zdążyć móc
na mijający szybko dzień zbyt ciężkich chmur
by zdążyć wlecieć do najbliższej z bram
wznoszę się Wiatrakową chętnie w letni wieczór
gdy w poprzek drogi przebiegają jeże
wtulam się w ciepły dech pachnący drewnem
rozgrzanym czarem zapomnianych cieni
wznoszę się ponad asfalt przenikam przez beton
póki energia wzgórza gdzieś pod ziemią tkwi
W bursztynie
jak owoc
twoje usta smakują różowo
szept zaplata ciszę wokół nas
gdzieś daleko
i obraz i słowo
i ulicznych latarni poświata
a my
moja duszy połowo
zamieniamy toczący się czas
w bursztynową toń
rośnie las -
każdy cień nadpisuje na chmurach
marmurową strukturę dnia
usta włosy dłoń
ty i ja
* * *
w knajpie posiedzieć i ważyć sobie lekce
te sprawy ciężkie - męskie i kobiece
bo nic nie ciąży bardziej niż kwas z żył
tłoczony z życia choćbyś tylko pił
niewiele więcej niż każe sumienie
gdy dobra wódka może dać wytchnienie
no i modlitwa gdy umiesz do Boga
zagadać prosto
bo wtedy zrozumiesz
że ten co zwykle powiedzieć nie umie
nic prócz słów prostych
tworzy arcydzieła
których nienawiść a nawet ironia
nie zniszczy choćby z geniuszu się wzięła
Wiersz który leczy z nadwagi
jestem zjadaczem marmuru
bezbożnym adeptem szkoły pisania
ikon toczących skały kropli
nie policzysz
kiedy wschodzi słońce
ślepnę tracę apetyt
to bywa tradycyjnie bolesne
potykać się o porządek rzeczy
i ty także obrastasz
w ciepłe zwały doświadczenia
krzepnie twoje gardło pulsuje
kremowy strumień
pożarliśmy większość złóż
teraz nas wypełnia
układ zer i jedynek
jak glina i popiół
Woń mięty i maciejki silna jest nad ranem
z mięty uwiłem cichy atłas
i szarość młodej nocy
ruchomy prześwit między fioletem
a żurawiem trzepiącym skrzydłami
kiedy słońce blade miekko przenika
przez łuszczący się pokost powietrza
woń mięty i maciejki silna jest nad ranem
kiedy odchodzi - nic nie zabezpiecza
powolnych dusznych godzin przemijania
gdy skrzek rozkłada się po starorzeczach
Zanim przyjedzie ciężarówka
tak zaczął się rozpadać świat
nie było trąb archaniołów
i z oceanów nie wylazły potwory
było jak zwykle może głośniej
pierwszy zniknął fotel na biegunach
zbyt nie pasował do braku wygody
który wypełniał tamtą przestrzeń
dawno wchłonęła ziemia merdający ogon
w papier wpisały się tamte obłoki
drzewa rzucają dłuższe cienie
przez inny świat przepływa potok
którego mostki znane tak
skrzypiały każdą deską kiedy my
chcieliśmy trzymać cały świat
między uśmiechem czystych oczu
(których nam dzisiaj bardzo brak)
i mijających szybko dni
są ściany strojne w słoneczniki
i tynkowany jeszcze strop
jest kot mruczący jakby nic
nie spadło z nieba na nasz dom
jest coraz większy mądry syn
co z trzęsącego się powietrza
wyławia bliskość dawnych chwil
i przyszłych dni z nimi przymierza
Za progiem
a droga wiedzie w przód i w przód
choć się zaczęłą tuż za progiem
i choćby ją wyznaczył Bóg
jesteś człowiekiem a nie Bogiem
ta podróż - choćbyś stał - wciąż trwa
miele niebieski młyn z przytupem
choćbyś rozpoznał ścieżki zła
bywa zbyt późno na pokutę
a chociaż czasem pośród snów
odszukasz sens który nie znika
to droga biegnie i brak słów
co wyprowadzą ze śmietnika
nie ludzkie słowa dają moc
i nie zaklęcia z kart pasjansa
lecz gdy nadchodzi długa noc
dobrze gdy blisko Sancho Pansa
kiedy samotnie poznać chcesz
nieoczywiste tajemnice
nadchodzi noc i tylko noc
i z mrocznej głębi ma spódnicę
a choćbyś lubił gęstość mgły
i kochasz mrok gdy da nadzieję
to w końcu staniesz nagi Ty
przed ciemnym Nic co nie truchleje
droga wciąż wiedzie w przód i w przód
Z życia nietoperzy
dobrze wieczorem polecieć na spacer
by kosić niebo ciasnym ciemnym lotem
przeciskać się przez stawi rechot
odcisnąć ślad na księżyca tarczy
lgnąć do latarni które jak złote guziki
na granatowym szynelu carskiego żandarma
równym szeregiem zapinają wieczór
noc zapada jak szept z dawnych ruin
rozwarstwiają się minione sny
można chwytać pasemka parnego lata
i zwijać warkocz z nigdysiejszych zim
można musnąć skrzydłem sekrety salonów
i mroczny bandaż już zaschniętych ran
lub dotknąć aksamitki cienia pelargonii
roztańczyć się wpaść w wir
bo kręci się świat
już gaza pajęczyny pojaśniała mgłą
roztańczyć ciemność opatulić mrok
twardą nadzieją że wszystko jest wciąż
a to co kusi nie szkodzi nie boli
wszystko w obrazach zrodzonych ze słowa
które nadzieję niesie na trwałość ulotną
nieba i ziemi i zapachu ziół
i lekko butwiejącej galaretki bagien
która jak błotna limfa goi suche łzy
w mieście wylecieć można nad płynący asfalt
przeciąć dopływy ulic i odległy krzyk
przebić się przez sny dziecięce przez pot
wcierany w ciała równomiernym ruchem
poczuć otwartych okien zapach i wznieść się
ponad dachy na skrzydłach wieczornych
modlitw i złorzeczeń
i runąć między spękane mury
trwałe na warstwach uporu i grzechu
nie zatrzymywać się - lot jest tworzeniem
ścieżki przez bezkres gwieździstego puchu
nie zatrzymywać się - każdy ruch jest trwaniem
materii ciemnej mokrej i słodkiej jak krew
pędzić przed siebie - lot szaloną modlitwą
być każdą cząstką każdym darem losu
trwać we wszystkim co żyje we wszystkim co płynie
w oddechu myśli ciszy i szeleście
w dotyku woni wierze i nadziei
być ciepłą lekką wieczorną miłością
Wiersze które leczą
wiersze czasami kaleczą
gdy leczą
potrafią ukłuć skryć horyzont bo są
bo są mgłą
lecz nie z pary wodnej
lecz z esencji życia pochodnej
potęgą
wiersz to nie rachunek różyczkowy
pocałunkowy
to kroplówka do serca i głowy
przyjmij go jak napar
którym zbijasz gorączkę
choć gorzki bywa
unosi cię w kolejny wymiar
choćbyś się zaparł
nie będziesz ptakiem
choćbyś latał
wiersz potrafi skaleczyć
lecz rany po wierszach
krwawią krwią prosto z serca
nie ty pierwszy nie ty pierwsza
czasami leżysz w kałużach tej krwi
ona odradza z popiołów
odradza drogę w purpurze
odradza na dłużej
bo płynie prosto z twych niebieskich żył
część pójdzie drogą
gdzie kamień salamandra pożółkła trawa i wszystko
co za tobą
bo to co jest cenne
zazwyczaj gubisz i mijasz
lecz dowiesz się ostatnią toczony chorobą
jak cenny jest ten znaleziony ból
który niesie słowo
i nie zasypiesz Światła ręką pełną ziemi
ono i cień i cierń i glinę przemieni
|